Home » AGH 2024/25 » Zatrzymać patostreaming? Klasyfikacja i identyfikacja zachowań patologicznych na streamach, techniczne i instytucjonalne próby zatrzymywania treści szkodliwych, a wolność nadawania i odbioru.

Tagi

Wyróżnione posty

Zobacz też

Statystyki

  • 382
  • 3 848
  • 44 883
  • 15 380
  • 8

Zatrzymać patostreaming? Klasyfikacja i identyfikacja zachowań patologicznych na streamach, techniczne i instytucjonalne próby zatrzymywania treści szkodliwych, a wolność nadawania i odbioru.

Spread the love

Patostreaming – narastający problem współczesnego internetu

W dobie cyfrowej rewolucji granica między rzeczywistością a widowiskiem ulega coraz większemu zatarciu. Internet – początkowo postrzegany jako narzędzie komunikacji i wolności – stał się także sceną, na której rozgrywają się ludzkie dramaty, często w formie brutalnej rozrywki. Patostreaming, czyli transmitowanie patologicznych lub kontrowersyjnych zachowań dla zysku i uwagi, nie jest już marginesem sieci. To zjawisko o globalnym zasięgu, obejmujące różne kraje, języki i konteksty społeczne.

W tym tekście przyglądamy się trzem ikonicznym postaciom, które – każda na swój sposób – uosabiają ten proces. Johnny Somali, Krzysztof Kononowicz oraz Nikocado Avocado to osoby, których życie stało się internetowym spektaklem. Ich losy ukazują różne odcienie tej samej rzeczywistości: od upadku i publicznego wyśmiewania, przez autokreację i manipulację, aż po społeczną odpowiedzialność (lub jej brak) ze strony tych, którzy stoją po drugiej stronie kamery.

Johnny Somali – patostreaming jako teatr prowokacji i eskalacji

Johnny Somali, właściwie Jordan Webb, to postać, która w ostatnich latach stała się jednym z najbardziej kontrowersyjnych przedstawicieli globalnego zjawiska patostreamingu. Jego działalność – celowo obraźliwa, prowokacyjna i często wymierzona w konkretne grupy etniczne i kulturowe – wywołała falę reakcji zarówno ze strony internautów, jak i instytucji publicznych. W przeciwieństwie do typowych internetowych skandalistów, Johnny Somali uczynił z przekraczania granic nie tylko styl, ale wręcz fundament swojej obecności w sieci.

@johnnysomalia/Instagram

Motywem przewodnim jego historii nie jest jednak tylko szokowanie dla wyświetleń, ale coraz bardziej desperacka – i coraz bardziej zdecydowana – próba władz różnych państw, by go zatrzymać. Somali to przypadek, w którym internetowy performer zaczyna funkcjonować jak postać z reality show, a każda kolejna deportacja czy zatrzymanie nie wygasza jego działalności, lecz staje się jej paliwem.

Kim jest Johnny Somali?

Jordan Webb zaczął zdobywać rozgłos w 2022 roku, streamując swoje podróże po Azji, głównie po Japonii, gdzie celowo prowokował lokalną społeczność. Szybko zyskał reputację „turysty toksycznego” – osobnika, który ignoruje normy kulturowe i celowo je łamie, by wzbudzić kontrowersje. Przeszkadzanie pracownikom kolei, wchodzenie do szkół w trakcie zajęć, krzyki „Hiroshima” i „Nagasaki” w miejscach publicznych, czy naśmiewanie się z azjatyckiego akcentu – to tylko niektóre z jego metod. Wszystko to transmitował na żywo, licząc na reakcje – zarówno lokalnych mieszkańców, jak i globalnej widowni.

Jego streamy były pełne obelg, rasistowskich uwag i niewybrednych żartów – wymierzonych nie tylko w Azjatów, ale też w osoby próbujące go powstrzymać. Internet traktował jako scenę, a rzeczywistość jako rekwizyt – miejscem, gdzie najważniejsza była konfrontacja, nie treść.

Punkty zapalne – reakcje władz

Japonia, jako główny cel jego działań, stała się pierwszym państwem, które próbowało go zatrzymać. Johnny Somali został aresztowany kilkukrotnie – m.in. za wtargnięcie na teren szkoły oraz zakłócanie porządku publicznego. Japońskie sądy uznały jego działalność za „społecznie szkodliwą”, a media regularnie informowały o jego wybrykach. Mimo to, po każdym zatrzymaniu wypuszczano go na wolność – częściowo z braku precedensów prawnych wobec tego typu zachowań.

Po Japonii przyszedł czas na Tajlandię i Singapur. W każdym z tych miejsc Johnny Somali powtarzał swoje zachowania: krzyczał do lokalnych mieszkańców, zakłócał pracę urzędów, prowokował pracowników hoteli. Lokalne służby zaczęły go deportować, a niektóre kraje w Azji Południowo-Wschodniej – nieoficjalnie – wprowadziły wobec niego zakaz wjazdu. Jednak ten swoisty „turystyczny ban” nie zatrzymał go – wręcz przeciwnie, im więcej krajów próbowało go wyrzucić, tym chętniej przenosił się dalej.

W maju 2024 roku ponownie zatrzymano go w Japonii, tym razem z poważniejszymi zarzutami – uporczywego nękania i naruszania nietykalności cielesnej. Władze rozważały jego deportację na dłuższy okres, ale Webb konsekwentnie korzystał z każdej luki prawnej, przeciągając procedury i… streamując ze swojej celi.

Dlaczego właśnie on?

Johnny Somali to przykład patostreamera świadomego swojej roli. Webb kreuje się na postać quasi-antybohatera – kogoś, kto z premedytacją burzy normy społeczne i testuje granice cierpliwości społecznej i instytucjonalnej. Sam określa się jako „free speech warrior”, a każdą próbę powstrzymania go nazywa „cenzurą”.

W jego przekazie dominuje przekonanie, że to nie on jest problemem, ale „świat, który nie umie się śmiać”. Ta narracja – obudowana językiem walki o wolność słowa – trafia do pewnej grupy odbiorców, szczególnie wśród widzów szukających skandalu, wyłamania z poprawności politycznej i surowego, surowo nagrywanego „realizmu”.

Publiczna rozpoznawalność i eskalacja

Z czasem Johnny Somali zaczął działać jak wirus medialny. Lokalne społeczności, zwłaszcza w Japonii, organizowały akcje informacyjne, by ostrzec innych przed jego obecnością. Restauracje i hostele zaczęły wieszać kartki „No Johnny Somali”. Policja otrzymywała setki zgłoszeń dziennie, a jego obecność stawała się niemalże kwestią bezpieczeństwa publicznego.

Nie był to już tylko problem internetu – stawał się realnym zagrożeniem dla porządku społecznego. Media międzynarodowe zaczęły poświęcać mu uwagę, opisując zjawisko „livestreamowego kolonializmu”, w którym biały turysta (choć Webb sam jest czarnoskóry, stylizował się często na „outsidera kulturowego”) eksploatuje biedniejsze kraje jako scenografię dla własnej sławy.

Co dalej?

Władze kilku państw azjatyckich zaczęły wspólnie analizować możliwości zakazania mu wjazdu. Pojawiły się też głosy, by globalne platformy streamingowe (Kick, Rumble, YouTube) zablokowały jego konta, jednak te często opóźniały reakcje – Johnny Somali przynosił im bowiem ruch i zaangażowanie, które trudno było ignorować.

W 2025 roku sytuacja osiągnęła nowy poziom: władze japońskie ogłosiły, że Johnny Somali zostanie objęty oficjalnym zakazem wjazdu na 10 lat, a jeśli wróci, grozi mu realna kara więzienia. Webb w odpowiedzi… zapowiedział podróż do Korei Południowej.

Johnny Somali nie tyle „zniknął z internetu”, co przeniósł swoje działania w inny kontekst. Jego historia pokazuje, że w erze cyfrowej granice państwowe przestają mieć znaczenie, jeśli algorytmy karmią się kontrowersją. To również przestroga: im dłużej władze i platformy zwlekają z reakcją, tym bardziej toksyczna staje się postać, która żyje wyłącznie z prowokacji.

Patostreaming jako gra bez końca

Johnny Somali to nie tylko streamer – to zjawisko społeczne. Reprezentuje nową formę celebryty: nomadę medialnego, który wykorzystuje słabość instytucji i rozmycie odpowiedzialności w przestrzeni cyfrowej. Jego historia to nieustająca eskalacja – zarówno zachowań, jak i prób ich powstrzymania.

I choć każda kolejna interwencja wydaje się być „ostatnim ostrzeżeniem”, Webb zdaje się funkcjonować właśnie dzięki temu napięciu. Bo w świecie, gdzie klikalność jest walutą, granice moralne często przegrywają z zasięgiem.

Krzysztof Kononowicz – ofiara patostreamingu i współudział medialnych „opiekunów”

Krzysztof Kononowicz – postać, którą większość Polaków poznała w 2006 roku dzięki pamiętnej kampanii wyborczej i słynnemu zdaniu: „Żeby nie było bandyctwa, żeby nie było złodziejstwa…”. Początkowo traktowany jako lokalna ciekawostka, z biegiem lat stał się twarzą zupełnie innego zjawiska – patostreamingu. Dziś jego życie to smutna historia medialnego wykorzystywania, gdzie granice między opieką a żerowaniem na cudzej nieporadności zacierają się niebezpiecznie. W tym kontekście szczególnie kontrowersyjna jest rola Mariusza Pudzianowskiego – nie chodzi jednak o znanego strongmana, lecz o innego, znacznie mniej znanego Mariusza P., który przez lata filmował Kononowicza i publikował nagrania w internecie.

Od politycznego mema do więźnia kamery

Kononowicz po wyborach w 2006 roku stał się fenomenem internetu – memem narodowym, reliktem epoki „śmiesznych filmików z YouTube’a”. Ale jego „popularność” nie zgasła. Wręcz przeciwnie – przerodziła się w długotrwałą, brutalną formę cyfrowego widowiska. Widzowie oglądali jego codzienne życie, komentarze polityczne, kłótnie, załamania psychiczne i coraz bardziej niepokojące sytuacje z udziałem osób, które miały być jego przyjaciółmi.

Krzysztof Kononowicz. Białystok, listopad 2006. Fot. Agnieszka Sadowska / Agencja Wyborcza.pl

Jednym z głównych twórców tego „Kononowiczowego uniwersum” był wspomniany Mariusz P., określany przez fanów jako „Majster” lub „Pudzianowski” (dla odróżnienia od sportowca). To on przez lata towarzyszył Kononowiczowi z kamerą, rejestrował każdy moment życia – zarówno zabawny, jak i upokarzający, często prowokując lub przynajmniej pozwalając na sytuacje kompromitujące. Materiał był później publikowany na YouTube, gdzie zdobywał setki tysięcy wyświetleń, a kanał zyskał rzeszę oddanych fanów.

Patostreaming w czystej postaci

Choć filmy z udziałem Kononowicza nie przypominały klasycznych transmisji typu „alkohol + bójka + wulgaryzmy”, mechanizm był podobny: eksploatacja człowieka, który nie w pełni rozumie, co się wokół niego dzieje. Kamery rejestrowały jego wybuchy emocji, kłótnie z sąsiadami, komentarze polityczne, często będące parodią samych siebie. Nagrania były montowane i publikowane z wyraźnym zamiarem rozrywki – ale rozrywki kosztem człowieka niezdolnego do samoobrony medialnej.

W tle tego wszystkiego – pieniądze. Reklamy, donacje, subskrypcje. Widzowie płacili za „spektakl Kononowicza”, a pieniądze trafiały na konto tych, którzy kontrolowali dostęp do kamery i internetu.

Współudział czy „opieka”?

Rola Mariusza P. przez długi czas była przedstawiana jako opiekuńcza: pomagał Kononowiczowi z zakupami, prowadzeniem domu, kontaktami z urzędami. Problem w tym, że te działania były nieodłączną częścią jego obecności w internecie. Czy pomoc była realna, czy była tylko biletem do dalszej eksploatacji?

Coraz więcej osób zaczęło kwestionować moralność tego układu. Jeśli ktoś rejestruje degradację drugiego człowieka i publikuje ją regularnie w formie rozrywki, to czy nie bierze na siebie odpowiedzialności? Nawet jeśli nie w sensie prawnym – to przynajmniej etycznym?

Można tu postawić pytanie wprost: czy Mariusz P. był opiekunem, czy raczej współautorem patostreamu? A może był po prostu sprytnym menedżerem widowiska, w którym jeden człowiek powoli tracił kontakt z rzeczywistością, a drugi – zarabiał?

Gdzie jest granica?

Sprawa Kononowicza pokazuje, że patostreaming nie zawsze musi przyjmować skrajną, przemocową formę. Czasem jest subtelniejszy, ale nie mniej szkodliwy – to powolna eksploatacja, ubrana w opowieść o „przyjaźni” i „pomocy”. Widzowie też nie są bez winy – przez lata dokarmiali ten mechanizm, klikając, komentując, płacąc.

Obecnie pojawia się coraz więcej głosów nawołujących do przerwania tego cyklu – do objęcia Kononowicza realną pomocą, a nie kamerą. Tylko czy nie jest już za późno?

Nikocado Avocado – upadek, który być może był planem?

W świecie YouTube’a trudno o postać bardziej kontrowersyjną, groteskową i fascynującą zarazem niż Nikocado Avocado, czyli Nicholas Perry. Dla jednych – tragiczny przykład uzależnienia od popularności i autodestrukcji na oczach milionów widzów. Dla innych – wyrachowany performer, który od samego początku wiedział, co robi. Jego historia to zaskakująca przemiana, która może być równie dobrze przestrogą, jak i perfekcyjnie wyreżyserowanym show.

Początek: weganin z talentem

Zanim stał się jednym z najsłynniejszych „mukbangerów” (osób jedzących ogromne ilości jedzenia przed kamerą), Nikocado był wegańskim youtuberem. Na jego wczesnych filmach można zobaczyć szczupłego, wrażliwego chłopaka grającego na skrzypcach i opowiadającego o zdrowiu psychicznym oraz etyce jedzenia. Te nagrania dziś wydają się niemal nierealne – jak z zupełnie innego życia.

youtube/@NikocadoAvocado

W 2016 roku Perry ogłosił odejście od weganizmu. Powód? Jak twierdził – pogorszenie stanu zdrowia i presja społeczności wegańskiej. Od tego momentu rozpoczęła się jego metamorfoza. Pojawiły się pierwsze mukbangi, w których jadł głównie fast food, dania instant, a z czasem – niebotyczne ilości jedzenia. Każdy kolejny film był bardziej ekstremalny. Wraz z rosnącą oglądalnością rosła także jego waga – i intensywność jego zachowań.

Spektakl upadku

Nikocado uczynił ze swojego ciała i psychiki narzędzie rozrywki. Widzowie oglądali, jak z dnia na dzień staje się coraz bardziej otyły, niestabilny emocjonalnie, wybuchowy. Płacz, krzyki, teatralne kłótnie z partnerem, „ataki astmy” i inscenizowane załamania nerwowe – to wszystko stawało się częścią jego marki.

Zaczęto go postrzegać jako symbol patokultury internetowej – żywy dowód na to, że algorytmy YouTube’a nagradzają destrukcję i szok, nie treść czy talent. Sam Nikocado zresztą nie ukrywał, że „gra rolę” – choć nigdy wprost nie powiedział, jak dużą część jego zachowań stanowi maska.

Zwrot akcji: „To wszystko było zaplanowane”

W 2023 roku świat obiegły zdjęcia i nagrania, na których Nikocado Avocado – po kilkuletniej przerwie od regularnych publikacji – powrócił w nowej formie. Dosłownie. Zrzucił dziesiątki kilogramów. Jego sposób mówienia był spokojniejszy. Styl – wyciszony. Zaczął sugerować, że jego wcześniejsze wcielenie było częścią „projektu artystycznego” mającego ukazać hipokryzję mediów społecznościowych i ludzką fascynację tragedią.

youtube/@NikocadoAvocado

– „To było społeczne lustro” – powiedział w jednym z wywiadów. – „Chciałem pokazać, jak bardzo jesteśmy uzależnieni od czyjegoś cierpienia”.

Czy mówił serio?

Wielu widzów i komentatorów zaczęło się zastanawiać, czy od początku miał plan – czy jego otyłość, histerie i nadmiar były jedynie maskaradą, performance’m w stylu Andy’ego Kaufmana czy Joaqína Phoenixa z I’m Still Here. Może był genialnym aktorem, który przez lata udawał, że się stacza – by potem triumfalnie „wyjść z roli”?

Ale sceptycy mówią coś innego: że ten „nawrót do normalności” to po prostu kolejny rozdział w jego strategii utrzymania zainteresowania. Gdy znudził się jako ofiara własnego ciała, zaczął sprzedawać historię o „genialnym planie”. Niezależnie od prawdy – osiągnął swój cel. Znów wszyscy o nim mówią.

Czy był ofiarą czy reżyserem?

To pytanie pozostaje bez odpowiedzi. Może prawda leży pośrodku – może Nikocado naprawdę zatracił się w swojej roli, aż w pewnym momencie sam nie wiedział, gdzie kończy się postać, a zaczyna człowiek. A może wiedział to przez cały czas i po prostu grał lepiej niż myśleliśmy.

W świecie internetu, gdzie granica między autentycznością a spektaklem jest coraz cieńsza, Nikocado Avocado stał się ikoną tej niejednoznaczności. Jego przemiana – z ofiary we własnego bohatera – może być zaskoczeniem, ale jednocześnie pozostawia niepokój: ile z tego, co widzimy w sieci, to prawda, a ile – tylko dobrze zaprojektowany teatr?

Podsumowanie

Johnny Somali, Krzysztof Kononowicz i Nikocado Avocado to trzy różne historie, ale wspólny mechanizm: człowiek jako treść, emocja jako waluta, cierpienie jako widowisko. Każdy z nich – niezależnie od intencji – stał się elementem cyfrowego spektaklu, w którym odbiorca nie tylko obserwuje, ale często aktywnie uczestniczy.

Ich przypadki pokazują, jak łatwo internet potrafi przekształcić prywatne życie w publiczny cyrk – czasem z pełną świadomością bohatera, czasem bez jego zgody i zrozumienia. W tle zawsze pojawia się to samo pytanie: kto naprawdę ponosi odpowiedzialność? Twórca? Widz? Operator kamery? Platforma?

Nie sposób dać jednoznacznej odpowiedzi. Ale jedno jest pewne: patostreaming nie jest jedynie skandalem jednostek. To lustro nas wszystkich – i tego, co jesteśmy gotowi zaakceptować jako rozrywkę.

Żródła:


Leave a comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Najnowsze komentarze

  1. […] poprzednim artykule skupiliśmy się na seks robotach w ogólności, a także na najpopularniejszej formie tego […]

  2. W 2023 nastąpiło też ,,ożywienie'' Boczka i Paździocha (za zgodą rodziny) w specjalnym odcinku ,,Świata według Kiepskich'': https://www.polsat.pl/news/2023-03-20/swiat-wedlug-kiepskich-zobacz-odcinek-specjalny/ Niestety, wyszło…

  3. W kwestii obrony przed nadużywaniem metod z tej rodziny przy stawianiu oskarżeń, jako pewne rozwinięcie tematu mogę polecić przesłuchanie w…